Zbrodnia Lubińska nieznana?

Oświadczenie agencji, która opublikowała kontrowersyjną reklamę
Człowiek to istota niedoskonała, ale chyba są jakieś granice nieświadomości. Po publikacji jednej z marek wódki okazało się, że ta granica jest za cienka. Na portalu społecznościowym facebook zostało opublikowane zdjęcie z tragedii 31 sierpnia 1982 roku z napisem:  "Kac Vegas? Scenariusz pisany przez Żytnią". Producent alkoholu szybko się zreflektował i usunął skandaliczną reklamą publikując szybkie oświadczenie: "W imieniu zespołu Extra Żytniej najmocniej przepraszamy wszystkich, których uraziliśmy naszą publikacją. Pragniemy podkreślić, że publikacja takiej fotografii nie była wynikiem braku szacunku, a naszej nieświadomości. Popełniliśmy błąd i teraz za niego przepraszamy. Dopełnimy wszelkich starań, aby taka sytuacja się nie powtórzyła". - Myślę, że nie ma większego znaczenia, co ja czuję. Naruszenie praw autorskich to jedna sprawa, ale jest mi niezmiernie przykro, że mimowolnie przyczyniłem się do tego, że rodziny tych osób, które wtedy zginęły, a zwłaszcza dzisiaj rodzina pana Adamowicza, po raz kolejny muszą przeżywać tę traumę. Przez te 30 lat bardzo wiele było przypadków, kiedy zdjęcie - nie boję się tego powiedzieć - najzwyczajniej kradzione, bo publikowane bez mojej wiedzy i zgody, a nawet niepodpisane potem - mówi Krzysztof Raczkowiak.
- Dla nas jest to bardzo bolesne przeżycie. Szczególnie ubolewamy, że dotknęło to najbardziej rodziny osób, które są na tym zdjęciu, ludzi, którzy oddali się bohatersko swoim zachowaniem i poświęcili własne życie. Być może dzieci lub wnuki człowieka, który wtedy zginął, teraz oglądają te skandaliczne zdjęcie. Proste przeprosimy ze strony firmy, która przygotowała swoją kampanię reklamową, tak haniebną, na niewiele się zdadzą. To wymaga poważniejszej refleksji i stanowczej reakcji z naszej strony - powiedział Robert Raczyński.- Mam już gotowe zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa. Jeśli im się wydwało, że poprzez czarny pijar zrobią sobie kampanię, to głęboko się mylą. W porozumieniu z prezydentem Lubina i Krzysztofem Raczkowiakiem zrobimy wszystko, by to, co robimy od wielu lat, a więc dobre imię ofiar Zbrodni Lubińskiej, było pisane w polskiej historii złotą czcionką i żeby nikt nigdy nie pomyślał o tych krwawych wydarzeniach w taki sposób, w jaki to się wczoraj stało - mówił Bogdan Orłowski, szef regionalnej Solidarności.
Producent wódki nie miał ani zgody ani też praw do wykorzystania słynnej fotografii. Raczkowiak zresztą przyznaje, że nawet gdyby Polmos zwrócił się do niego z takim zapytaniem, kategorycznie odmówiłby udostępnienia zdjęcia w takim kontekście. Lubinianin już zapowiedział dochodzić swoich praw w sądzie. - Tutaj prokurator musi wykonać dodatkowe czynności, rozważamy zaistnienie tu przestępstwa prywatno - skargowego z art. 212 kodeksu karnego, musimy skontaktować się z osobami, które znajdują się na tym zdjęciu lub z ich krewnymi. Bo jeśli mówimy o znieważeniu, to właśnie o znieważeniu tychże osób. Prokurator musi ocenić zachowanie osoby, która zamieszczała to zdjęcie z takim, a nie innym podpisem. Trzeba bowiem pamiętać o tym, że przestępstwo znieważenia może być popełnione tylko umyślnie, dlatego musimy wykonać dodatkowe sprawdzenia, by ocenić te zachowanie pod kątem prawno - karnym, co nie oznacza, że osoby, które są na tym zdjęciu lub ich rodziny, które poczuły się dotknięte, nie mogą dochodzić swoich roszczeń na drodze postępowania cywilnego. - Prokurator skontaktował się z autorem zdjęcia i wczoraj został przesłuchany. Do protokołu złożył zawiadomienie o przestępstwie i złożył też wniosek o ściganie i dzisiaj prokurator wszczął dochodzenie własne w tejże sprawie. Mamy dużo informacji, które pochodzą z mediów, na podstawie tego można już wyciągnąć pewne wnioski, natomiast cały ten materiał poglądowy musimy teraz przełożyć na tzw. materiał procesowy, który da nam lub nie - podstawę do postawienia komukolwiek zarzutów, ponieważ musimy zindywidualizować tutaj odpowiedzialność karną - mówi Liliana Łukasiewicz, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Legnicy.
Strajki sierpniowe na Wybrzeżu i w innych zakładach pracy w całej Polsce stworzyły realne możliwości stworzenia struktur organizacyjnych wolnych od władz PZPR, które wówczas rządziło Polską Ludową. Momentem przełomowym w strajkach był 31 sierpnia 1980 r. i podpisanie przez Lecha Wałęsę porozumienia, które zawierało 21 postulatów.
http://d-w24.ppstatic.pl/g2/66/e4/1d/40913_1188552018_5e7e_p.jpeg W drugą rocznicę podpisania Porozumień Sierpniowych, 31 sierpnia 1982 r., mieszkańcy Lubina spontanicznie odpowiedzieli na apel Solidarności, publikowany w kolportowanych nielegalnie ulotkach, by zebrać się o godz. 16-tej na Rynku. Już o 15:40 około 200 osób oczekiwało w grupkach na sygnał. Przed 16-tą tłum ten urósł do 2000 ludzi. Na rynek wjechała karetka i zaczęto układać krzyż z kwiatów, śpiewać pieśni patriotyczne i domagać się m.in., by uwolnić Lecha Wałęsę, a zamknąć gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Wydarzenie nie robiło wrażenia groźnej demonstracji. Tłumek ludzi, niewielka grupa zomowców. Milicyjny duży fiat jeździł wkoło rynku i przez megafon oficer nawoływał, żeby się rozejść, bo manifestacja jest nielegalna. Przez śpiew ludzi słabo było go słychać. Gdy manifestacja zbliżała się do końca, a niektórzy uczestnicy zaczęli się już rozchodzić, milicjanci wystrzelili gaz łzawiący. Ciężkie puszki poleciały w tłum.
Około godziny 16:30 milicjanci zaczęli strzelać z ostrej amunicji. Niedaleko poczty głównej i pijalni piwa „Gwarek” (obecnie klub La Cafe) nagle jeden z biegnących mężczyzn przewrócił się przed stojącym "Żukiem". Prawie równocześnie także drugi mężczyzna padł na chodnik. Ludzie, którzy biegli, zatrzymali się, i zaczęli krzyczeć, żeby brać tych mężczyzn do szpitala. Do "Żuka" włożyli mężczyznę, który przewrócił się pierwszy i żył jeszcze. Drugiego włożono do samochodu tylnymi drzwiami. Byli to Andrzej Trajkowski i Mieczysław Poźniak. Jeden otrzymał postrzał w brzuch, drugi w głowę. Mieczysław Poźniak był kawalerem, Andrzej Trajkowski miał żonę i czwórkę dzieci. Pani Stanisławy Trajkowskiej nikt o śmierci męża nie powiadomił. Dopiero rano 1 września, po upływie godziny milicyjnej, mogła wyjść z domu, by szukać męża. Na milicji niczego się nie dowiedziała. Dopiero w szpitalu usłyszała wiadomość, która na zawsze zniszczyła jej życie. Michał Adamowicz, postrzelony jako ostatni, w szpitalu żył jeszcze trzy dni. Pani Wanda dotarła do niego przez piwnicę, bo szpital był obstawiony przez milicję. Jej mąż nie ruszał się, z dziury w głowie sączyła mu się krew. Lekarz mówił wprawdzie, że on już właściwie nie żyje, ale musi go jak najdłużej przy życiu utrzymywać. Tak mu kazała milicja, żeby nie psuł im statystyk ofiar...

Krzysztof Raczkowiak, lubiński fotografik i fotoreporter (związany niegdyś z tygodnikiem "Konkrety") zrobił około 200 zdjęć. Wśród nich i to najsłynniejsze, na którym grupa mężczyzn w biegu unosząca nieprzytomnego, rannego śmiertelnie w głowę, 28-letniego Michała Adamowicza.

Komentarze